sobota, 3 stycznia 2009

Po wizycie u Weta - ciąg dalszy rekonwalescencji!

Tak opiekowałem się Dyziem, kiedy był po kastracji! 12.2004

Nie wiem, jak to sie dzieje, ale "trzymanie kciuków" działa! Bardzo dziękuję!!!

W domu to śpię, jem i trochę się przejdę... ale w drodze do weta kombinowałem, jak otworzyć transporter...a na stole też mnie nosiło! Pomimo moje pobudzenia p. Wetka obejrzała mnie ze wszystkich możliwych stron, ościskała, ponagniatała, zmierzyła co trzeba....i powiedziała, że wszystko się dobrze goi!!! Ten szew mnie trochę denerwuje, więc zaglądam tam czasami - jest odrobinę zaczerwieniony, ale to ponoć znaczy, że się goi! Węzły na szyi zmalały, gardło ok, serce i płuca w porządku, nie mam bolesności wątroby, tylko lekko się napinam przy badaniu szwów - nie dają mi nic przeciwbólowego, ech...
Moi cudowni opiekunowie robią mi dalej zastrzyki (w ogóle mnie to nie boli!) dają wszystkie leki, karmią regularnie (bardzo to lubię!), poją (jak ja tego nie lubię!), tulą i okrywają (spokoju nie dają!)...
Ale co mnie bbb denerwuje? Zabieramy mnie ciągle od koleżeństwa z łazienki (bardzo za nimi tęsknię- szczególnie w nocy dopominam się o ich ciepło, uwielbiam się w nich w wtulić!) - oby tak spokojnie było aż do środy... wtedy jedziemy na zdjęcie szwów!
Aha, no i kolejny raz zostałem pochwalony za spokój - wszystko daję sobie zrobić, nie gryzę!!! Przecież to ja jestem najsłynniejszą oazą spokoju wśród fretek, prawda?

1 komentarz:

  1. My oczywiście nie puszczamy kciuków i nie odwiązujemy ogona no i wciąż przesyłamy dobrą energię! Wracaj do formy panie Dziabąg ;)

    OdpowiedzUsuń